– Madison jest podobna do niego – zauważyła Barbara z
uśmiechem. – Też tak uważam. Rzadko widywałem się z Colinem w ostatnich latach jego życia. – Czasem zapominamy, że dzieci też mają prawo do własnego zdania – stwierdziła Barbara. Wiedziała, że w jej głosie zabrzmiała nutka krytycyzmu, jednak Sebastian najpewniej tego nie zauważył. Znów pomyślała o sobie i o Jacku, który przez wiele lat chyba w ogóle nie spostrzegł, że jego sekretarka również ma własne zdanie w wielu sprawach... i własne uczucia. Zawsze była przy jego boku, opanowana i kompetentna, gorliwie i bez słowa skargi wykonująca wszystko, o co ją prosił. Nigdy też nie musiał się zastanawiać, czy Barbara nie szykuje mu ciosu w plecy, w odróżnieniu od wielu innych długoletnich pracowników jego biura. Nikt nie dorównywał jej w oddaniu i lojalności. I do czego ją to doprowadziło? Do niczego. Absolutnie do niczego. – Kiedy pani wraca do Waszyngtonu? – Za dzień lub dwa. Dokładnie jeszcze nie wiem. Muszę pomóc Jackowi zakończyć różne sprawy przed urlopem. – Dziwię się, jak sobie radzi bez pani. Politycy w lecie są chyba bardzo zajęci? – Zwykle tak. Sebastian nie skomentował tego więcej. Barbara zastanawiała się, czy ją przejrzał. Czy coś podejrzewał? Lucy, ten śmierdzący tchórz, na pewno już mu opowiedziała o tym, co ją spotkało. Oczywiście to dlatego Redwing tu przyjechał. Nie po to, by odwiedzić dom babci, lecz by bronić Lucy. To było obrzydliwe. Barbara nie potrzebowała żadnego mężczyzny, by ją chronił. Była inna. Silna. Może właśnie dlatego Jack ją odrzucił. Sebastian uśmiechnął się i od tego uśmiechu po plecach Barbary przeszedł dreszcz. – No cóż, nie będę udawał, że znam życie w Waszyngtonie. Lucy przysłała mnie tu, żebym zaprosił panią dzisiaj na kolację. – Jak to miło z jej strony. Proszę jej ode mnie podziękować, ale mam już inne plany. I mam nadzieję, że kara dla Madison nie będzie zbyt surowa. Przeze mnie znalazła się w trudnym położeniu. – Niech się pani o to nie martwi – odrzekł Sebastian i zaczął schodzić z werandy, ale w połowie schodków zatrzymał się i obejrzał. Twarz miał zupełnie nieprzeniknioną, i chociaż ˙ Barbara uważała się za eksperta od ludzkich zachowań, nic z niej nie potrafiła wyczytać. – Zdaje się, że mój były kolega przebywa w tej okolicy. Darren Mowery. Zna go pani? A więc po to tu przyszedł. Wcale nie chodziło o Madison. – Słyszałam o nim – powiedziała bez zainteresowania. – Rok temu zboczył z właściwej drogi. To długa historia. Mam nadzieję, że się mylę i że nie ma go w pobliżu. Gdyby próbował się z panią skontaktować, proszą zawiadomić mnie albo policję. – Sebastian wpatrywał się w nią nieruchomym, przeszywającym na wskroś wzrokiem.