- Załóżmy się więc. Rozdam karty. Jeśli dostanę wyższą, zdradzisz mi swój mały
sekret. - A jeśli ja wygram? - Weźmiesz setkę Cookseya. Lucien był sześć lat starszy od Roberta i miał dużo więcej tajemnic do ukrycia. Nim zdążył policzyć do pięciu, wicehrabia wyrwał mu talię z rąk i rzucił ją na stół. - Ja pierwszy - powiedział i sięgnął po kartę. - Dziewiątka trefl. Hrabia uniósł brew i wziął kartę z samego wierzchu. - Walet pik. Wicehrabia spiorunował go wzrokiem, po czym odchylił się na oparcie krzesła i skrzyżował ramiona na piersi. - Nie powinieneś się zakładać, Robercie. Mów. - Niech to diabli! - wybuchnął Belton. - No, dobrze. Myślę o ożenku. Lucien patrzył na niego bez słowa przez długą chwilę. - Dlaczego? - Mam dwadzieścia sześć lat i... tak mi przyszło do głowy. - Wiem, rodzinne obowiązki i tak dalej. Nic dziwnego, że Robert nie chciał z nim rozmawiać na ten temat. Wszyscy znali jego stosunek do małżeństwa. Tylko przykre okoliczności zmusiły go do zastanowienia się nad ożenkiem. Nie zamierzał jednak wspominać Ellisowi o swoich planach. Przynajmniej do czasu, aż znajdzie odpowiednią kandydatkę. - Tak. - Robert popatrzył na niego czujnie. - I co? Masz coś złośliwego do powiedzenia? Lucien wysączył porto do dna. - Czego szukasz w kobiecie? - Nie martw się, Kilcairn, znajdę ją bez twojej pomocy. - Źle mnie zrozumiałeś. Jestem po prostu ciekaw, jaka kobieta, według ciebie, nadawałaby się na wice - hrabinę Belton. - Po prostu jesteś ciekaw? - Tak. Może Robert wymyśli coś mądrzejszego niż on. - Cóż... będę wiedział, kiedy ją zobaczę. - Nie masz żadnych wymagań? - Wymagań? - burknął przyjaciel. - Oczywiście, że mam. Chcę, żeby była atrakcyjna, z dobrej i bogatej rodziny, rozsądna i w miarę inteligentna. - Dlaczego inteligentna? - Jesteś niemożliwy! - wybuchnął Belton, strasząc sąsiadów. - Małżeństwo to związek na całe życie. Kolejny głupi idealista. - Małżeństwo to kontrakt. - Dobry Boże. Tak czy inaczej, nie chciałbyś przynajmniej móc porozmawiać ze swoją partnerką? - Człowiek nie żeni się po to, by zyskać partnerkę, lecz po to, żeby spłodzić dziedzica. Albo, jeśli okoliczności tego wymagają, żeby zdobyć majątek i móc utrzymać swoje posiadłości. Robert zmrużył oczy. - Posłuchaj. Tylko dlatego, że twój ojciec... - Mój ojciec był rozpustnikiem, któremu zależało wyłącznie na prawowitym dziedzicu. Nie licząc kilku niezbędnych kontaktów z żoną, nie pozwolił, żeby małżeństwo w jakikolwiek sposób zmieniło jego dotychczasowe życie. Wicehrabia wstał. - Żal mi kobiety, która kiedyś zostanie twoją małżonką. - Mnie też. - Lucien ziewnął ostentacyjnie. - Lepiej zagraj ze mną w pikietę, Robercie. I porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym, dobrze? Belton najwyraźniej nie miał gdzie się podziać tego wieczoru, bo po chwili ociągania