powiedziała Kimberly. - Ale jestem wściekła na nich wszystkich, bo oni
mnie zostawili! Podobno jestem silna i powinnam sobie z tym poradzić, ale ja wcale nie chcę być silna! Właśnie dlatego jestem na nich zła! - Często mam ten sam sen - wyznała Rainie. - Dwa-trzy razy w tygodniu. Mały słoń biegnie przez pustynię. Jego matka nie żyje. Jest sam i bardzo 181 chce mu się pić. Nagle zjawiają się inne słonie, ale zamiast mu pomóc, odpy¬ chają go, bo stanowi zagrożenie. Jest susza, wody może nie wystarczyć dla wszystkich. Ostatecznie znajdują wodopój. Ja się rozluźniam. We śnie myślę, że mały słoń jakoś sobie poradzi, że jego walka miała sens, że od tej pory będzie żył szczęśliwy. Ale potem zjawiają się szakale i rozszarpują go na strzępy. Kiedy się budzę, jeszcze mam w uszach krzyki słoniątka. Nie wiem, dlaczego wciąż o tym śnię. - W ubiegłym roku - powiedziała Kimberly - przerabialiśmy następujący problem. Dzieci przechodzą różne stadia i w pewnym okresie chcą słuchać w kółko tej samej opowieści. Naukowcy uważają, że dziecko znajduje w bajce jakiś ważny element, z którym się identyfikuje. W ten sposób próbuje poradzić sobie z jakimiś problemem. Kiedy już się z nim upora, opowieść przestaje być potrzebna. Ale do tego czasu każdego wieczoru prosi o tę samą bajkę. - Więc jestem czterolatką? - We śnie identyfikujesz się z czymś. Prawdopodobnie z tym małym słoniem. - Mały słoń ginie. - Ale walczy o życie. - Nikt mu nie pomaga. Pragnie przyłączyć się do stada, chociaż samemu byłoby mu lepiej. - Idzie za instynktem. A każdy zgodnie z instynktem chce gdzieś przynależeć. W kategoriach ewolucjonizmu jesteśmy silniejsi, kiedy jesteśmy razem. - Ale nie w moim śnie. Moje słoniątko przypłaciło życiem pragnienie przynależności. - Nie, Rainie. To właśnie utrzymuje je przy życiu. Po co przemierza pustynię? Dlaczego za każdym razem jednak się podnosi? Nie walczy tylko o to, żeby żyć. Ono jest zwierzęciem stadnym i walczy o to, żeby żyć wśród innych słoni. Ma nadzieję, że jeśli dalej będzie walczyło, susza minie i zostanie przyjęte do grupy. Albo udowodni, że jest tego godne i inne słonie je zaakceptują. Tak czy inaczej, znajdzie się w stadzie. Ty robiłaś to samo. Matka cię biła, a ty miałaś nadzieję, że mimo wszystko jakoś się to ułoży. W przeciwnym razie do tej pory popadłabyś w alkoholizm albo popełniłabyś samobójstwo. Nie zrobiłaś tego. Dlaczego? - Bo jestem uparta - mruknęła Rainie. - I głupia. Kimberly uśmiechnęła się. - Ale w pewnym sensie zachowujesz nadzieję, chociaż wcale ci się to nie podoba. Rozumiem cię. Ja mam nadzieję, że zabiję Tristana Shandlinga. Mnie też się to nie podoba, ale mam przed sobą jeszcze parę dni. - Kimberly - powiedziała łagodnie Rainie. - Poradzę ci coś. Nie próbuj tego robić. Tristan to kawał sukinsyna. Zaczniesz działać według jego zasad, 182 a potem nie poradzisz sobie ze sobą. Ani się obejrzysz, jak ukształtuje ciebie i początek twojej kariery. Nigdy się nie dowiesz, jaką policjantką mogłabyś zostać naprawdę. Bo będziesz tym, kim on cię uczynił. - Tego nie wiesz. - Owszem, wiem. Jestem morderczynią. Dzięki Ronnie'emu Dawsono¬ wi. W obliczu prawa jestem czysta i niewinna, ale przed laty zabiłam człowieka. Jestem morderczynią. Nigdy się nie przekonam, kim innym mogłabym